14:17, 01 Jun 2012 r. Marcin Tarczyński: Umiem cieszyć się pływaniem

/files/news/tarczyn_4.jpg

Klub Polska: Jesteś jedynym pływakiem, który wypełnił normę olimpijską podczas MP w Olsztynie. Byłeś tym zaskoczony?
Marcin Tarczyński: Trochę, ale trzeba pamiętać, że przed mistrzostwami Polski w Olsztynie kadra na Londyn już liczyła kilka osób, więc ci, co powinni się zakwalifikować zrobili już to wcześniej. Nie umiem odpowiedzieć dlaczego tak niewielu nowych zawodników uzyskało kwalifikację podczas samych mistrzostw. Zdecydowaną większość roku spędzam za granicą i nie mam obrazu tego, co się dzieje w kraju.

Jak uważasz, z perspektywy zawodnika trenującego w USA, czy ustalenie tylko jednego terminu w roku olimpijskim na uzyskiwanie minimów to jest dobry pomysł?
Amerykanie też mają jeden termin kwalifikacji, ale dla mnie, polskiego studenta zagranicznej uczelni, umożliwienie kwalifikacji w kilku terminach jest bardzo pomocne. Moi trenerzy działają według akademickiego kalendarza, a ten nie zawsze pokrywa się z tym, który wyznacza PZP. Jestem zatem zadowolony, że w tym roku udało się wszelkie terminy pogodzić. Dla mnie najlepszym rozwiązaniem byłoby określenie okresu czasu, w którym można się kwalifikować, aby nie kolidowało to z utrzymaniem ciągłości treningowej.

Studiujesz od dwóch lat w USA. Jak tam pływacy inaczej kwalifikują się na igrzyska?
Faktycznie tam kwalifikacje przebiegają zupełnie inaczej. Nie wyznacza się żadnych minimów, bo po prostu mija się to z celem. Jest to zwyczajnie niewystarczające kryterium, ponieważ zbyt wielu zawodników uzyskuje wyniki lepsze od norm ustalonych przez FINA. Na igrzyska wyjeżdża pierwsza dwójka z każdej konkurencji w zawodach kwalifikacyjnych.

Ostatnie dwa miesiące przed IO będziesz trenował z Bartoszem Kizierowskim w Madrycie. Dlaczego nie w Polsce? Dlaczego nie w twoim klubie w USA?
Przed wylotem do USA moją grupą treningową była ta prowadzona przez Bartka Kizierowskiego, dlatego zawsze podczas zawodów w Polsce, na których jestem lub na międzynarodowych imprezach współpracuję właśnie z nim. To taka moja „domowa” grupa. Przygotowań do IO nie spędzę ze swoją drużyną z Berkeley, ponieważ Amerykanie swoje kwalifikacje mają za około miesiąc. Gdybym zdecydował się tam trenować, popływałbym z nimi 3-4 tygodnie i musiałbym znów gdzieś podróżować i uciekłyby mi istotne treningi, szlifujące formę na IO. Bartka program treningowy znam i wierze, że uda nam się dobrze przygotować do igrzysk.

Czy podczas treningów i studiów w Berkeley zmieniło się w jakiś sposób Twoje podejście do pływania?
Zdecydowanie tak. W odróżnieniu od treningów w Hiszpanii, szkoła w Berkeley zajmuje mi bardzo dużo czasu. Przez to nawet nie ma czasu skupić myśli na pływaniu. Sam nie analizuję treningów tak bardzo jak w Polsce. Oczywiście ciekawią mnie nowości techniczne w danym stylu, nowe zadania, ale nie śledzę z wielką uwagą czasów, jakie osiągam na treningach, międzyczasów podczas zawodów, itd. To robią trenerzy. Większą uwagę muszę skupić za to na tym, jak się czuję, to jest moje zadanie. Być może dzięki temu wszystkiemu nauczyłem się  czerpać więcej radości z tego, co robię i doceniać w jakim miejscu się znajduję.

Na czym polega różnica w trenowaniu w USA i w Polsce?
Największa różnica jaką zauważyłem, poza objętością treningu oczywiście, polega na samym podejściu do pracy. Tu jest to niezwykle ważne, ponieważ połowa sukcesu w sporcie jest w głowie. Pozytywna atmosfera, jaka jest stworzona przez trenerów i moich kolegów jest dla mnie trudna do opisania. Mamy bardzo zgraną grupę, współpraca z trenerami zawsze przebiega w pozytywnej atmosferze. Nigdy nie skupiamy się na negatywach, zawsze doszukujemy się dobrych stron. Nasz trener uczy nas, abyśmy doceniali chwilę w jakiej jesteśmy: choćby coś tak prostego jak słoneczny dzień. Słyszałem różne historie o trenerach katach, o treningach jakby za karę. Ja, gdy idę na trening, nie myślę, że znów będę musiał stawiać czoła humorom trenera, ale wiem, że zaraz spotkam się ze wspaniałymi ludźmi. Trening tu nie jest obowiązkiem, ale czymś, co robi się z ochotą.

Jak wygląda Twój dzień w Berkeley?
Przeważnie zaczyna się on pobudką o 5.30 rano i treningiem w wodzie od 6.00. Drugi trening rozpoczyna się o 13.00. W zależności od dnia tygodnia idziemy najpierw na siłownię lub prosto na basen. Sam jestem odpowiedzialny za ułożenie własnego planu zajęć, dlatego muszę ja tak dobrać, aby nie kolidowały z godzinami treningów. Przeważnie nie mam żadnej przerwy w zajęciach między treningami, a w zeszłym semestrze kończyłem je nawet po 22. Mój kierunek studiów, czyli biologiczno-chemiczny, wymaga zajęć w laboratorium i jedyne, które pasowały w mój harmonogram odbywały się, niestety, późnym wieczorem, co było kłopotliwe ze względu na porę pobudki.

Czy uważasz, że trenowanie za oceanem daje ci przewagę nad kolegami trenującymi w kraju?
Nie wydaje mi się, aby trenowanie w jakimkolwiek miejscu samo z siebie dawało komuś przewagę. Przy odpowiedniej determinacji do sukcesu można dojść wszędzie. Trenowałem już w wielu miejscach i warunki nie zawsze były idealne. W USA jest wiele innych uczelni, które mają lepsze warunki treningowe niż my w Berkeley, a mimo to udaje nam się z nimi wygrywać. Miejsce do trenowania nie jest czymś, co określa nasze możliwości. To ludzie, którzy tworzą drużynę, stanowią o jej sile. Plusów trenowania za oceanem jest wiele, a minus to dystans dzielący mnie z rodziną i znajomymi w domu.

Czy możesz nam zdradzić jakieś tajemnice treningu w USA?
Chyba nie ma jakiejś wielkiej tajemnicy, która byłby kluczem do sukcesu. Nie pływamy jakichś niewyobrażalnych zadań na treningu, ćwiczenia na lądzie też nie są wyjątkowo zjawiskowe. Tak jak już wiele razy powtarzałem, po prostu czerpiemy przyjemność z tego co robimy.

Na polskich portalach poświęconych pływaniu było głośno o Twoim pojedynku z Michaelem Phelpsem na 100 m st. motylkowym w Indianapolis, gdzie niewiele mu uległeś [można obejrzeć wideo z tego wydarzenia na naszej stronie – red.]. Jakie to uczucie walczyć ramię w ramię z tym zawodnikiem? Jego obecność obok na torze mobilizuje bardziej, czy odbiera nadzieję już przed startem?
Dla mnie to było uczucie takie samo jak w każdym innym wyścigu. Poza tym, nie za bardzo go widziałem, bo z tego co pamiętam, chyba nie płynęliśmy bezpośrednio obok siebie. Szczerze mówiąc, dla mnie nigdy nie ma większego znaczenia, kto startuje na torze obok. To, jak szybko popłynie rywal nie jest rzeczą, którą mogę kontrolować i nie mam na to żadnego wpływu. Zamiast tego skupiam się na sobie i na tym, co sam mogę zrobić w danym wyścigu.

Można będzie wygrać z Phelpsem w Londynie?
Na pewno Phelps to znakomity pływak, ale nikt nie ma monopolu na wygrywanie. Osobiście nie będę mógł tego sprawdzić, ponieważ nie będziemy startować w tej samej konkurencji. Z tego co widzę na co dzień, jest ktoś taki w naszej kadrze, kogo stać na pokonanie Phelpsa. Nie startowałbym, gdybym nie wierzył, że każdego można pokonać.

Znakomicie radziliście sobie z Marcinem Cieślakiem w uczelnianych zawodach NCAA. Co dają takie imprezy Europejczykom, pływanie na basenie jardowym?
Mało ludzi w Polsce tak naprawdę wie, jak bardzo prestiżowe są to zawody. Mnóstwo amerykańskich olimpijczyków i zawodników światowej sławy przewinęło się przez system studiów i szkolenia pod patronem NCAA. Sport w USA jest niezwykle ceniony, więc sukcesy z mistrzostw NCAA to znakomity sposób na promowanie swojej uczelni w Stanach. Ponieważ zawody te rozgrywane są na 25-jardowym basenie, komuś z zewnątrz jest ciężko określić jak atrakcyjne są na nich wyścigi, jak są szybkie.

Czy zwycięstwom w NCAA stałeś się znanym zawodnikiem w USA?
Na pewno. Cała moja drużyna Golden Bears [na czepkach zawodnicy z Berkeley noszą napis Cal - red.] stała się bardziej znana. Kiedy podróżujemy na zawody lub zgrupowanie ubieramy jednakowe koszulki polo z logiem uczelni, a ludzie na lotniskach nas zaczepiają, gratulują sukcesów, pytają dokąd lecimy i życzą nam powodzenia. Zwykli obywatele żyją zawodami studenckimi.

Poznałeś osobiście wielu wspaniałych zawodników. Jest jakiś, którego cenisz wyjątkowo, jest kimś w rodzaju idola?
Nie mam i chyba nigdy nie miałem prawdziwego idola, ponieważ przed startem z każdym stawiam się na równi. Drugi pływak, choćby najbardziej utytułowany, to mój konkurent i ktoś, kogo chcę pokonać. Jeśli myślisz o kimś w wyidealizowany sposób, jako o kimś lepszym, to już na starcie stawiasz się na przegranej pozycji. Nie oznacza to jednak, że rywali traktuję jak wrogów. Moich najlepszych przyjaciół poznałem właśnie na basenie.

Zadebiutujesz w igrzyskach olimpijskich. Myślisz o tych zawodach, jak o jakichś wyjątkowych?
Z pewnością wyjazd na igrzyska jest jakimś spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Startowałem już jednak w kilku dużych imprezach, więc staram się, aby emocje nie wzięły góry nad zdrowym rozsądkiem i dobrym przygotowaniem do zawodów.

Na pewno stawiasz sobie jakiś plan minimum związany ze startem w Londynie. Możesz go zdradzić?
Nie myślę o wyniku, jaki chciałbym uzyskać, bo w zawodach tego typu nie czas jest najważniejszy. Dam z siebie wszystko, aby pomóc naszej zmiennej sztafecie zakwalifikować się do finałowej serii. A jeśli chodzi o start indywidualny na 100 m st. grzbietowym, postaram się, aby występ w popołudniowych wyścigach był satysfakcjonujący.

Rozmawiał Stefan Tuszyński

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie