Upadek Justyny Kowalczyk na trasie biegu sprinterskiego techniką klasyczną w MŚ w Val di Fiemme był po prostu pechem polskiej narciarki. Sędziowie nie dopatrzyli się winy żadnej z rywalek faworytki do zdobycia medalu w tej konkurencji.
W pierwszym starcie w MŚ w narciarstwie klasycznym – biegu sprinterskim techniką klasyczną – Justyna Kowalczyk była najpoważniejszą kandydatką do złota. Zwłaszcza po ostatnim występie w Pucharze Świata w Davos, gdzie zdeklasowała rywalki z Marit Bjoergen na czele. Biegi ćwierćfinałowy i półfinałowy potwierdziły tylko tę opinię, bo Polka kończyła jej z najlepszym czasem.
Tymczasem to Norweżka stanęła na najwyższym podium, a Kowalczyk zajęła 6. miejsce nie odrabiając strat po upadku na pierwszym podbiegu. Sędziowie długo oglądali zapis wideo z tego wydarzenia, ale nie dopatrzyli się żadnego przewinienia którejkolwiek z rywalek Polki.
– W tym przypadku mamy z wyjątkowym pechem– powiedziała portalowi Onet.pl Zofia Kiełpińska polska sędzina na mistrzostwach świata. – Justyna odbijając się lewym kijkiem trafiła prosto w nartę Szwedki Stiny Nilsson. Ponieważ to jest duża siła uderzenia, to ten kijek wrócił pod nogi Justyny, tuż przed czubkiem lewego buta. Nie miała żadnej szansy nad nim zapanować.
– Sprint to bardzo trudna konkurencja dla organizatorów i dla sędziów. Jeden arbiter ogląda bieg na żywo, a pozostali każdy przypadek kontaktu, kolizji, upadku, muszą obejrzeć po kilka, a czasami nawet kilkadziesiąt razy, by jak najszybciej wydać decyzję – dodała Kiełpińska.
Przed Justyną Kowalczyk następne starty w MŚ. Najbliższy w sobotę o godz. 12.45 – łączony 7,5 km tech. klasyczną + 7,5 km tech. dowolną.