15:49, 26 Jul 2012 r. Paweł Fajdek: Chciałbym, że w czasie konkursu w Londynie padało

/files/news/fajdek.jpg

Lekkoatleci byli największą grupą olimpijczyków, którzy brali udział w warsztatach przygotowujących do pracy z kamerą i zbudowaniu silnej drużyny olimpijskiej, zorganizowanych przez Zespół Wsparcia Klub Polska i Akademię Trenerską w Spale. W ćwiczeniach prowadzonych przez red. Bogdana Chruścickiego i Krzysztofa Miklasa oraz przez grupę treningową Bogumiła Głuszkowskiego uczestniczyli też łucznicy, judocy i badmintoniści.

Wśród sportowców wyróżniał się młociarz Paweł Fajdek. Nie tylko wzrostem i postawą. Często przejmował inicjatywę i przewodził całej grupie. Na przykład podczas zabawy, w której drużyny złożone z przedstawicieli różnych sportów rywalizowały, która zrobi z patyczków najwyższy i najdłuższy most, zarządził, żeby cała ekipa połączyła siły, położyła sobie patyczki na barkach i stworzyła most z całej reprezentacji.

– Bo ja mam taką naturę – mówi 23-letni zawodnik. – Zawsze starałem się być liderem. Kombinuję jak można wygrać, bez względu na to, co robię. Poza tym, mnie koledzy mają trochę za czubka. Bo ja zawsze staram się wszystkich rozśmieszyć. Wszyscy są zestresowani, a ja bach, robię dowcip. Od razu jest lepsza atmosfera.

Wystarczyło popatrzeć na Pawła podczas ćwiczeń, żeby poznać jego naturę. Trener Głuszkowski, znany triatlonista, mając do czynienia z czołówką polskiego sportu stosował trudne ćwiczenia, wymagające skupienia. Brał w nich udział także Paweł Fajdek. Trener ustawił ponad 40 zawodników i trenerów w dużym kole. Każdemu dał piłkę do koszykówki. Wprowadzał stopniowo utrudnienia. Kursanci na jedno klaśnięcie musieli podać piłkę kozłem do prawego sąsiada, na dwa do lewego, na „hop” podać kozłem do siebie, a na „start” uderzyć piłkę kozłem i przesunąć się o jedno miejsce w prawo i złapać piłkę sąsiada. Gdy ten swoisty taśmociąg zaczął działać sprawnie, Fajdek wykrzyknął kolejne hasło: „w niego!” i piłki poleciały w stronę Bogumiła. Ćwiczenie zakończyło się gromkim śmiechem.

Podczas warsztatów zawodnicy oswajali się z też telewizyjną kamerą. Redaktorzy Chruścicki i Miklas starali się wyprowadzać „przesłuchiwanych” z równowagi trudnymi pytaniami. Głuszkowski przygotowywał sportowców, jak kontrolując ciało, skupiając się na swoim wnętrzu, radzić sobie z niespodziewanym ciosem, także ze strony dziennikarza. Paweł Fajdek był nie do zagięcia. Rozumiał pytania i odpowiadał na nie precyzyjnie, a często przejmował inicjatywę przekazując treści, które dla niego były ważne.

Pytania, chcąc nie chcąc, musiały dotyczyć tego sezonu, bo już dziś można powiedzieć, że to rok Fajdka. Jest w świetnej dyspozycji. Szybko uzyskał minimum olimpijskie, wygrywał silnie obsadzone mityngi, rzucał kilka razy młot na odległość ponad 80 m. Na igrzyska jedzie jako kandydat do medalu.

– Mówi pan, że moje wyniki są niespodzianką. Jaka to niespodzianka – żacha się młociarz? – Trenowałem ciężko 10 lat. Nie wydaje mi się, że to za mało, żeby wejść do światowej czołówki. Szymon Ziółkowski został mistrzem olimpijskim w wieku 24 lat. Nie widzę przeciwwskazań, żeby w moim wieku powtórzyć ten sukces. Zwłaszcza, że Londyn może sprzyjać mi swoją aurą. Chciałbym nawet, żeby w dniu konkursu padało, bo ja lubię rzucać przy takiej pogodzie.

Dziennikarz: Czyli szykując się do rzutu wypełniać cały rytuał: wycieranie koła…

Wycieranie koła jest błędem – przerywa Fajdek – bo wówczas zostaje śliski beton. Znacznie bezpieczniej rzuca się, gdy w kole stoi woda.

Dziennikarz: Wróćmy do początków Pańskiej kariery. Pochodzi Pan z małej miejscowości, z Żarowa. Jak to się stało, że zaczął Pan rzucać młotem? To chyba nie było łatwe?

Fajdek: Wręcz przeciwnie. Do Żarowa przyjechał Szymon Ziółkowski, w ramach objazdu mistrza po kraju. Po tej wizycie moja trenerka, z klubu Zielony Dąb, Jolanta Kumor postanowiła, że będzie trenowała miotaczy. Ostatecznie okazało się, że najlepiej pasuje mi rzut młotem. Wcześniej próbowałem innych konkurencji, nie tylko lekkoatletycznych, ale młot najlepiej mi pasował.

Zawodnik chętnie wspomina swoją trenerkę. Mówi o niej z podziwem, bo „pani Jola” nie została przyjęta dobrze w środowisku lekkoatletycznym, wśród trenerów miotaczy, jako kobieta i do tego nigdy wcześniej nie trenująca takiej konkurencji. Ale miała dużo samozaparcia. Uczyła się, gdzie i od kogo mogła. Między innymi na obozach, na których bywał też charyzmatyczny szkoleniowiec Czesław Cybulski. Ten sam, który zbudował podwaliny pod sukcesy Ziółkowskiego i Anity Włodarczyk.

– Byliśmy kiedyś na zgrupowaniu w Poznaniu – opowiada zawodnik. – Trener mnie obserwował, pani Jola pobierała od trenera nauki. Po jakimś czasie sytuacja powtórzyła się w Olsztynie. Doszliśmy do porozumienia, że, aby walczyć o największe trofea, muszę przenieść się do Poznania.

Z trenerem dobrze się dogaduję. Usiedliśmy razem w omówiliśmy nasze cele. Okazały się wspólne. Pracujemy na 100 procent. Zmiana szkoleniowca to nie jest nic nadzwyczajnego. Tak powinien rozwijać się zawodnik – zauważa młociarz. – Moja kariera może przebiega trochę inaczej niż innych, bo zacząłem młotem rzucać późno. Ale wcześniej miałem dużo zajęć ogólnorozwojowych. Moja trenerka zawsze mówiła, że wyniki to ja mam osiągać jako senior. Nie zostałem „zakatowany” jako dziecko. Myślę, że dzięki temu nie miałem takiego roku, w którym nie byłoby progresji wyników. Teraz dotarłem do szkolenia mistrzowskiego.

Paweł Fajdek ma „słaby punkt”. Nie odczuwa presji, nie stresuje go rywalizacja z najlepszymi, ani ranga zawodów. Mówi o sobie, że „chyba jest jakiś dziwny”.

– Denerwują pytania o presję przed igrzyskami, a te słyszę teraz bez przerwy – podnosi głos. – Czy dziennikarze naprawdę nie mają już innych pytań? Oni sami starają się wywierać presję.

IO to taka sama impreza, jak każda inna, ważna jak kilka w tym roku – kontynuuje zawodnik. – Wcześniej w tym roku, ważne były mistrzostwa Polski i uzyskanie minimum. Rzucić ponad 80 m. Zrobiłem to dwa razy, co pokazało, że wszystko idzie OK. Ja nie demonizuję igrzysk jako jakiejś szczególnej imprezy. W Londynie koło nie będzie się różniło od tych, które są na innych zawodach. Widzów też nie będzie więcej na stadionie niż na Uniwersjadzie w Chinach. Więc tym mnie nie zaskoczą. Nic nie poradzę, ale już taki jestem. Wiem, że jadę dobrze przygotowany i nie mam powodów, żeby odczuwać jakąś szczególną presję – zapewnia zawodnik.

Oczywiście o starcie w igrzyskach marzyłem, jak każdy sportowiec – dodaje Fajdek. – Od 10 lat myślałem o tym. I tak miało być, że rok 2012 to będzie mój sezon. Taki wyznaczyliśmy szczyt formy i to realizujemy. Pozytywne myślenie pozwala mi przetrwać katorżniczy trening. Teraz w Spale [rozmawialiśmy 19.07.2012 r. – red.] jestem na dziewiątym obozie od 2011 roku. Tak ciężkiej pracy nie wykonałem jeszcze nigdy. Pozytywne myślenie mnie napędza. Moja zasada brzmi: Jak jest źle, to może być już tylko lepiej. Wygrać igrzyska to moje marzenie. Ja nie wstydzę się marzeń.

Dla Pawła Fajdka ważne jest, że w pracy wspiera go rodzina. Była z nim podczas wydarzenia, które przywołuje najmilsze ostatnio wspomnienia. – Ostrawa 2012. Mój pierwszy wynik ponad 80 m. Potem wybuch niekontrolowanej radości. Fajnie, że była przy mnie wtedy rodzina – mówi. – To dla mnie dodatkowa radość, gdy są ze mną kibice, gdy wiem, że tym co robię przynoszę radość innym.

Niestety, rodziny w Londynie nie będzie. – To była moja decyzja – mówi młociarz. – Nie chodzi nawet o zdobycie biletów na stadion, ale o koszty. Odradziłem im ten wyjazd. Niech obejrzą mój występ w telewizji, a pieniądze lepiej wydamy jak wrócę do Żarów. Zrobimy taką imprezę w wiosce, że na długo zapadnie w pamięć.

Galeria zdjęć z warsztatów w Spale na naszej stronie

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie