15:17, 04 Jul 2013 r. Polski bombardier w półfinale Wimbledonu

/files/news/jerzyk_wimbl2.jpg

Już jest największą niespodzianką Wimbledonu 2013, bez względu na to, jak zagra ze Szkotem Andym Murray’em w półfinale wielkoszlemowego turnieju. Jerzy Janowicz jest pierwszym polskim tenisistą mężczyzną, który w grze singlowej zagra o półfinał w Wielkim Szlemie. 22-latek podbił serca kibiców nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie.

Już ćwierćfinał Wimbledonu 2013 był historyczny. Nie zdarzyło się dotąd, by w tak ważnej tenisowej imprezie stanęło naprzeciwko siebie dwóch Polaków. Łukasz Kubot dochodząc do 1/4 finału powtórzył wynik z ubiegłego roku. Janowicz na trawie nie miał jeszcze sukcesów. W tegorocznych Australian Open i w Roland Garros, a rok wcześniej w Wimbledonie odpadał w III rundach i to były jego największe osiągnięcia w Wielkim Szlemie.

Po wyniku 7:5, 6:4, 6:4 mogłoby się wydawać, że mecz był jednostronnym widowiskiem. To nieprawda. Walczono o każdą piłkę, a Kubot miał 6 breaków. Nie wykorzystywał ich, w odróżnieniu od rywala. Najważniejszą bronią Janowicza jest serwis. Polak bombarduje kort piłkami wysyłanymi z nieprawdopodobną prędkością. W meczu z Kubotem jedna trafiła w serwisowe karo pędząc 220,8 km/godz. Z takim serwisem nie jest w stanie poradzić sobie żaden tenisista świata. Co więcej, Polak ryzykuje często także w drugiej zagrywce, czym zaskakuje rywali przygotowanych na bezpieczne uderzenie.

Janowicz wcześniej miał opinię, mówiąc łagodnie, impulsywnego gracza. Szeroko opisano i pokazano w wielu telewizjach świata jego wybuch złości, gdy sędzina w wielkoszlemowym Australian Open uznała jako dobrą autową (setową) piłkę posłaną przez jego rywala. – Ile razy jeszcze! – darł się Polak i nie panując nad sobą uderzył piłkę w kierunku liniowej. Na szczęście lekko.

W Wimbledonie Janowicz pokazał drugą twarz. Tym razem także nie utrzymał emocji, ale ze szczęścia. Po zwycięstwie nie opanował łez. Tę sytuację także pokazały światowe stacje TV, a komentatorzy opatrzyli ją ciepłym komentarzem. Co więcej, zgodnie uznaje się Janowicza poważnym kandydatem do zwycięstwa nad Andym Murray’em i do awansu do finału.

Polski tenisista jest sportowcem, który w dość typowy sposób zabłysnął w wielkim sporcie, jednym z tych najbardziej prestiżowych w świecie. Nie wyrósł z doskonałego systemu selekcji, ale dzięki determinacji własnych rodziców i właściwemu rozwojowi kariery.

Janowicz jest synem łódzkich siatkarzy Anny i Jerzego Janowiczów. Gdy „Jerzyk” miał 5 lat wysłali go na naukę tenisa. Widząc, że syn dobrze radzi sobie w tym sporcie zdecydowali się na ryzykowne dla rodziny kroki. Sprzedali należące do nich sklepy, a potem mieszkanie, aby finansować tenisowe treningi. To droga podobna do tej, którą przeszła rodzina Radwańskich, gdzie dziadek sprzedawał dzieła sztuki, aby wnuczki mogły rozwijać karierę. Jedni i drudzy mieli szczęście, bo te nakłady się zwróciły.

Janowicz ma znakomite warunki fizyczne – 203 cm wzrostu. To pomaga w tenisie, ale wiąże się z dodatkowymi kosztami. Pierwszym dużym turniejem w karierze Janowicza był US Open. Jako bardzo wysoki młodzieniec mógł lecieć do Nowego Jorku tylko w klasie biznes. To kosztowało 30 tys. zł. Ale to były dobrze wydane pieniądze. W rywalizacji juniorów w US Open 2007 i rok później we French Open docierał do finałów.

Kosztował też fiński trener Polaka Kim Tiilikainen (pracują razem do dziś). To ten człowiek zadbał, by kariera Jerzego rozwijała się właściwie. – Spokojnie, czekamy na sukcesy, ale nie można tego chłopaka popychać na siłę. Dużo trenujemy i wierzę, że przyjdzie moment, że ta praca przyniesie efekty. Nie należy niczego przyspieszać, każdy tenisista musi dojrzeć w swoim tempie – mówił w 2010 r. w rozmowie z „Rzeczpospolitą (ciekawe, że za granicą większość trenerów wie, że cierpliwość jest istotną cechą w sporcie). Po tamtym sezonie Polak był na 161. miejscu w rankingu ATP. Rok później nie przebił się przez eliminacje do żadnego z turniejów wielkoszlemowych i spadł w klasyfikacji o 60 miejsc.

Przełomowy w karierze Janowicza był rok 2012. W Wimbledonie przebrnął przez kwalifikacje bez straty seta, a w turnieju głównym odpadł dopiero w III rundzie. Późniejsze zwycięstwo w challengerze w Scheveningen dało mu awans do pierwszej setki ATP, a po sukcesie w Poznaniu zajmował 82. lokatę w rankingu. W polskim turnieju wyrównał rekord świata w szybkości serwisu – 251 km/godz.

Na przełomie października i listopada wystartował w kwalifikacjach do turnieju ATP World Tour Masters 1000 w Paryżu. Jak się okazało był to w tamtym czasie turniej życia Janowicza. Polak pokonywał po kolei notowanych wyżej od niego Dmitrija Tursunowa, Florenta Serrę, Philippa Kohlschreibera, Marina Čilicia.

W III rundzie doszło do największej niespodzianki z udziałem Polaka, po której zainteresowali się nim kibice tenisa na całym świecie oraz media w… Polsce. Jego przeciwnikiem był finalista Wimbledonu i mistrz olimpijski z Londynu, Andy Murray. Janowicz obronił w II secie, przy stanie 4:5, piłkę meczową, a następnie zwyciężył z 3. tenisistą rankingu ATP 5:7, 7:6(4), 6:2]. W następnym spotkaniu wygrał z Janko Tipsareviciem, który skreczował w III secie,a w półfinale z Gillesem Simonem. Zatrzymał się dopiero w finale przegrywając z Davidem Ferrerem. Dzięki temu sukcesowi Polak awansował na 26. miejsce w rankingu ATP.

W tym sezonie Janowicz pnie się po drabince rankingowej. Fachowcy wróżą mu już niebawem miejsce w pierwszej piątce ATP. On sam pozostaje skromny.

– Nie wiem co mam powiedzieć – mówił po meczu z Kubotem. – Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jestem w półfinale Wimbledonu, a to mój największy sukces w karierze. Oczywiście, wracam myślami do meczu z Andym Murray’em w Paryżu, ale to jednak była inna impreza. Atmosfera w Wimbledonie jest wspaniała, choć spodziewam się, że w meczu z faworytem gospodarzy publiczność nie będzie za mną. Ale nie martwię się tym. To mój pierwszy półfinał wielkoszlemowy, więc nie wiem czego oczekiwać, a to może być mój atut – zakończył Polak.

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie