15:16, 23 May 2012 r. Znakomity początek sezonu miotaczy

/files/news/urbanek_z_prawej_biczyk.jpg

Można było się spodziewać, że nasi utytułowani miotacze: młociarka Anita Włodarczyk, kulomiot Tomasz Majewski, czy dyskobol Piotr Małachowski już na początku sezonu uzyskają minima kwalifikacyjne na IO ustalone przez Polski Związek Lekkiej Atletyki. Tymczasem do tego grona zawodników dołączyła cała grupa młodych zawodników, którzy dotąd nie odnosili większych sukcesów międzynarodowych.

Na stronie internetowej PZLA (http://www.pzla.pl/index.php?_a=1&kat_id=4) ukazały się ciekawe wywiady z kilkorgiem z nich. My przytaczamy ich fragmenty.

Robert Urbanek: Przełamałem się

W sobotę w Halle 25-letni dyskobol już w pierwszej próbie uzyskał wynik 66,93 m, dzięki czemu wskoczył na drugie miejsce w historii polskiego rzutu dyskiem (tuż za Piotra Małachowskiego) i wypełnił minimum na igrzyska olimpijskie w Londynie. Kolejne rzuty Roberta Urbanka (na zdjęciu z prawej/ fot. Marek Biczyk) w konkursie też były dobre, ale już nie tak dalekie (63,85, 64,90, 63,73, 62,79, 63,73).

Czy coś na ostatnich treningach wskazywało, że możesz rzucić tak daleko?

Aż tak to chyba nie… Chociaż wiedziałem, że stać mnie na rezultat 65-65,5 m. Przed wyjazdem, na treningu rzuciłem 65 m i zdawałem sobie sprawę, że minimum jest blisko. Warunki pogodowe w Halle były znakomite, dobry wiatr, wspaniała atmosfera i wysoki poziom. Mój wynik dał mi dopiero piąte miejsce! Kibice stali blisko, tuż przy barierkach, dopingowali nas.

Już od dłuższego czasu trener Witold Suski podkreślał, że masz duży potencjał, ale nie potrafiłeś udowodnić tego podczas zawodów. Co Cię blokowało?

Nie potrafiłem technicznie wykonać dobrych rzutów na zawodach, zawsze lepiej prezentowałem się na treningach. To kwestia stresu, spięcia, które pojawiały się na mityngach. Mimo że czułem się mocny, popełniałem błędy i lepszych wyników nie było. Teraz na pewno się przełamałem i postaram się dalej rzucać na tym poziomie. W każdym, razie jestem pozytywnie nastawiony.

Nic dziwnego. W Halle rzuciłeś prawie 67 m – to już światowy wynik, który na dużych imprezach daje ścisłą czołówkę.

To były super zawody, trafiłem idealny rzut i udało się. Teraz muszę pracować nad techniką, motoryką i utrzymać to. Sama kwalifikacja olimpijska i udział w igrzyskach to dla mnie duże wydarzenie, ale liczę, że to będzie dopiero przepustka do światowej czołówki. Daje mi to dużą motywację do dalszych treningów. Bo w przeszłości również tym bywało… Myślałem już nawet o tym, żeby skończyć z rzucaniem.

Kiedy miałeś takie myśli?

W czasie, gdy przechodziłem do trenera Suskiego. Pojawiła się ciężka praca, nie bardzo mi to pasowało. Na początku miałem kryzys, byłem niecierpliwy i chciałem, by wyniki przyszły szybko. Zmienialiśmy technikę, kombinowaliśmy. Byłem zdołowany, podminowany, bo nic nie wychodziło. Na szczęście w zeszłym roku coś się ruszyło. Pojawiła się forma, choć na zawodach nie mogłem jeszcze pokazać wszystkiego, na co mnie stać. Aż w końcu się udało. W Halle rzuciłem bardzo daleko. Mam więc nadzieję, że teraz już się przełamałem. Przydałoby się ustabilizować na poziomie 64-65 metrów i z tego znów rzucać daleko.
 

Jesteś stosunkowo nową postacią na polskiej arenie lekkoatletycznej, w każdym razie jeśli chodzi o światowe wyniki. Skąd pochodzisz i jak zacząłeś uprawiać lekkoatletykę?

Pochodzę z Łęczycy. Treningi zacząłem od pchnięcia kulą. Próbowałem też bawić się oszczepem, ale w tych dwóch konkurencjach mi nie wychodziło. Ogólnie byłem słaby pod względem fizycznym, nie miałem wrodzonej siły. Byłem szczupły, choć solidnie zbudowany. Trenerzy wiedzieli, że będę czymś rzucał, trzeba było tylko podjąć decyzję – czym. Okazało się, że najlepiej szło mi w dysku. Trenowałem z panem Adamem Kowalskim, doszedłem do juniorskich medali mistrzostw Polski. Złapałem bakcyla i postanowiłem, że będę to robił dalej.

Paweł Fajdek: Igrzyska na 10. rocznicę

Jest bez wątpienia jednym z najbardziej perspektywicznych polskich miotaczy ostatnich lat. 22-letni Paweł Fajdek specjalizuje się w rzucie młotem i ma już na koncie złote medale młodzieżowych mistrzostw Europy oraz Uniwersjady, był drugi w Drużynowych ME oraz czwarty w mistrzostwach świata juniorów. W tym roku jest najlepszym polskim młociarzem i legitymuje się wynikiem 79,82 m.

Ktoś, kto śledzi rozwój Twojej kariery nie będzie zaskoczony, że zbliżasz się do granicy 80 m, choć takie wyniki już w pierwszej połowie maja to rzeczywiście spore osiągnięcie.

Na treningach porobiłem „życiówki” na wszystkich sprzętach, podszedłem do przodu, a teraz powinienem przełożyć to na wyniki podczas zawodów. Minimum olimpijskie mam, więc jest spokojna głowa. Mogę się przygotowywać bez stresu.

Trener Czesław Cybulski dużo wymaga od swoich zawodników. Tylko zgoda na ciężki trening ma gwarantować sukces. Czy w perspektywie igrzysk ta praca jest jeszcze bardziej intensywna?

Sezon olimpijski rządzi się swoimi prawami. Pracujemy kilka procent ciężej niż w roku ubiegłym. Szykujemy się tylko do igrzysk, nie jedziemy nawet na mistrzostwa Europy do Helsinek. Forma ma przyjść na przełomie lipca i sierpnia. Trenujemy ze spokojem i czekamy na efekty.

W sierpniu wystąpisz w swoich pierwszych igrzyskach olimpijskich.

To mój dziesiąty sezon z treningami i od początku mojej przygody z lekkoatletyką miałem marzenie dotyczące igrzysk. I to konkretnie tych w 2012 roku, bo tak sobie wyliczyłem, że wtedy będę w odpowiednim wieku i w formie, by na nich wystartować. Oczywiście nie wiadomo jeszcze wtedy było, że ta impreza odbędzie się w Londynie. Stopniowo, powoli szykowałem się na ten rok. Ma być przełomowy - fajna rocznica: dziesiąty rok trenowania i start na igrzyskach. Jeden cel już zrealizowałem. Ale przede mną jeszcze dużo pracy, żeby dobrze wypaść w Londynie.

A co to dla Ciebie oznacza "dobrze wypaść"? (…)

Chciałbym przekroczyć granicę 80 metrów w konkursie olimpijskim. To powinno dać bardzo dobra pozycję, może nawet szansę walki o medale. Bardzo podoba mi się lokalizacja igrzysk. W Londynie dosyć często pada, a ja bardzo dobrze czuję się w deszczu. Oby zdrowie dopisało i wtedy powinno być dobrze.

 

Paweł Rakoczy i Bartosz Osewski: walczaki Walczaka

Największą niespodzianką mistrzostw Polski AZS w Łodzi były znakomite rzuty oszczepników. Zwyciężył 25-letni Paweł Rakoczy (84,99 m) przed Bartoszem Osewskim (83,89 m).

– Dwie godziny przed konkursem padał deszcz, przestał akurat, gdy rozpoczynaliśmy rozgrzewkę – opowiadał Rakoczy. – Później mieliśmy konkurs, podczas którego wiało w twarz, a ja jestem zawodnikiem, który lubi takie warunki. Jak wiadomo, po deszczu ziemia paruje i oszczep w związku z tym dostaje dodatkowego noszenia. Przyznam, że trenowałem ostatnio w Cetniewie, gdzie wiało bardzo mocno, skupiałem się na tym, żeby wykorzystać takie warunki. To przyniosło pożądany efekt. Udało mi się przytrzymać oszczep, był idealnie trafiany w środek ciężkości i poleciał bardzo daleko. Nie spodziewałem się tego.

Na czym więc polegał główny błąd, jaki popełniałeś do tej pory? Co przeszkadzało Ci w oddawaniu tak dalekich rzutów jak w Łodzi?

P.R.: W poprzednim sezonie cały czas rzucałem zbyt wysoko. Na ostatnich zawodach udało mi się przytrzymać oszczep przy oku, wreszcie go trafiłem i rzuciłem 82,5 metra. Teraz całą zimę przetrenowałem, skupiałem się tylko i wyłącznie na tym, żeby wyeliminować ten błąd: chodziło o to, by nie uciekał mi oszczep, bym nie rzucał za wysoko. Na szczęście teraz jest idealnie trafiony, z mojej perspektywy wygląda jak jeden odlatujący się punkt.

Na razie jesteś jeszcze mało znanym zawodnikiem, w każdym razie na międzynarodowej arenie. Skąd pochodzisz i jak zacząłeś uprawianie lekkoatletyki?

P.R.: Pochodzę ze Złotoryi. Zaczynałem od czwórboju lekkoatletycznego, najlepiej radziłem sobie w rzucie piłeczką palantową. Po skończeniu VI klasy mój pan wuefista, niestety dziś już nieżyjący, Jan Smoliński, wziął mnie na rzut oszczepem. Pierwsze zawody we Wrocławiu, gdzie w pierwszym roku młodzika byłem drugi, z wynikiem 42 m, sprzętem ważącym 600 gramów, upewniły mnie w tym, że to jest to, co będę robił. Rok później, w sezonie 2002 pojechałem do Siedlec na mistrzostwa Polski młodzików. Tam wygrałem z wynikiem 59,56 m, zadziwiając wszystkich. Po pierwsze nikt mnie nie znał, a po drugie, rzucałem w sprinterskich kolcach. A te – jak wiadomo – nie mają wkrętów w pięcie, co charakteryzuje specjalistyczne buty do oszczepu. Udało mi się i tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z tym sportem.

Masz jakiegoś idola wśród byłych lub obecnych oszczepników?

P.R.:Tak jak dla większości oszczepników, również dla mnie Jan Żelezny jest niedoścignionym wzorem. A pierwszą osobą, którą zobaczyłem w trakcie rzutu w telewizji był Igor Janik, czyli mój dzisiejszy klubowy kolega. Właśnie dlatego pojechałem do Gdańska.

Wtedy Igor trenował z Twoim obecnym szkoleniowcem, Leszkiem Walczakiem. To człowiek, spod którego ręki wyszło już kilku dobrych oszczepników.

P.R.: Tak, doskonale potrafi nas przygotować. Moja dziesięcioletnia współpraca z trenerem, to, że dobrze mnie zna, potrafimy się dogadać nie tylko w relacjach trener-zawodnik, ale też bardziej na przyjacielskiej stopie – to wszystko przynosi takie efekty.

72,30 m – taki był do MP AZS rekord życiowy Bartosza Osewskiego. W Łodzi poprawił ten wynik o prawie 12 metrów! To również młodzieżowy rekord Polski i rezultat lepszy od minimum na IO. Bartek, podobnie jak Paweł Rakoczy, jest zawodnikiem AZS AWFiS Gdańsk i trenuje pod okiem Leszka Walczaka. Nie ma na koncie żadnego medalu juniorskich czy młodzieżowych mistrzostw Polski, a po niedzieli legitymuje się… 6. wynikiem w historii polskiego oszczepu! Pochodzi z Gdańska i w marcu skończył 21 lat.

O ile Paweł Rakoczy jest już dość znanym oszczepnikiem na krajowym podwórku, Ty dopiero wkraczasz w to środowisko. I to od razu w wielkim stylu.

B.O.: W sumie to dopiero niedawno zacząłem mocniej trenować. Początki miałem w I klasie liceum, ale chyba nie traktowałem tego poważnie. Dopiero, kiedy w zeszłym roku rzuciłem 72 m i zostałem powołany do kadry, coś się zmieniło. Miałem mocne przygotowania do sezonu, chyba z pięć obozów. To chyba stąd tak daleki rzut w Łodzi.

Te przygotowania musiały być rzeczywiście bardzo intensywne.

B.O.: Jestem teraz dużo silniejszy, przytyłem też z 15 kilo w ciągu półtora roku. Ważyłem 89 kg, a teraz 104 przy wzroście 194 cm. Ale za masą i siłą poszła też szybkość. Zobaczymy jak to dalej będzie.

 

Źródło: http://www.pzla.pl/index.php?_a=1&kat_id=4

Fot: Marek Biczyk dla PZLA

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie