Trener kadry narodowej wioślarek autor: Jan Urban, data: 20:22, 05 Mar 2019 r.

Budowanie „ducha zespołu” to praca mozolna i trudna, opierająca się na obustronnym zaufaniu, dążeniu do wspólnego celu jakim są mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie.

/files/person/dsc00593.jpg

Budowanie „ducha zespołu” to praca mozolna i trudna, opierająca się na obustronnym zaufaniu, dążeniu do wspólnego celu jakim są mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie. Efekty tej pracy i odpowiedź na pytanie czy wspólnie cel został osiągnięty najlepiej definiują wyniki uzyskiwane przez grupę zawodniczek czy zawodników, ale też to w jaki sposób zawodniczki reagują na przegraną, jak długo i czy z chęcią wracają do gry po przegranej, czy doznanej kontuzji, ale zacznijmy od początku...

Cieszyłem się, że po 14 latach pracy z młodzieżą „uzdolnioną sportowo” w klasach sportowych o kierunku wioślarskim nadeszła szansa, na którą nawet nie czekałem, bo wydawała się całkowicie nierealna. Z tego miejsca należą się podziękowania dyrektorowi sportowemu Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich Bogda-nowi Gryczukowi, który obserwując moją pracę w czterech poprzedzających tę propozycję latach, zadzwonił do mnie i zaproponował objęcie stanowiska trenera kadry seniorek.

Skłamałbym jeśli bym powiedział, że wziąłem się znikąd. Od 2008 r. współpracowałem z kadrą juniorów, a w latach 2013-2016 prowadziłem reprezentację młodzieżową kobiet i w tym czasie moje zawodniczki zdobywały kolejno dwa srebrne i dwa złote medale mistrzostw świata a rok 2016 za-kończyły też nieoficjalnym - niepobitym do dziś - rekordem świata w kategorii młodzieżowej.

Obejmując kadrę po moim poprzedniku w listopadzie 2016 r. nie miałem obaw o to czy dam sobie radę, ale o to jak długo grupa będzie żyć wspomnieniami, po - jakby nie było - znakomitych i historycznych sukcesach. Pierwszą moją decyzją było stworzenie grupy według moich założeń. Zależało mi też na odpowiedniej atmosferze. Zawodniczki które wcześniej ze mną nie pracowały mogły przypuszczać, że atmosfera będzie mało poważna, jak na rangę stanowiska i zadania do zrealizowania bo... taki mam charakter – luźny, spokojny, opanowany, ale konkretny i konsekwentny. By realizować cele potrzebowałem do współpracy kogoś o podobnym usposobieniu. Do współpracy zaprosiłem więc Michała Kozłowskiego, którego znałem dużo wcześniej, a który współpracował z Marcinem Witkowskim i prowadził do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro dwójkę bez sterniczki – siostry Annę i Marię Wierzbowskie (10. miejsce). A w tle trwała medialna zawierucha spowodowana odejściem Marcina i pojawiały się pytania co teraz z kadrą kobiet.

 

Grupa Rio

 

Nie miałem pewności czy Maga z Natalią wrócą po rocznej przerwie, o która poprosiły przed rozpoczęciem przygotowań do kolejnego sezonu. Niemal równocześnie o roczny urlop wystąpiła też Asia Hentka (wtedy Leszczyńska), a ja zostałem mianowany nieoficjalnie i lakonicznie „trenerem młodzieżówki” - tym niedoświadczonym. Tym samym z medalistek IO z ka-dry Marcina Witkowskiego zostały trzy zawodniczki - Maria Springwald, Agnieszka Kobus (obecnie Zawojska) i Monika Ciaciuch (obecnie Chabel). Na współpracę z nowym trenerem zdecydowały się również ambitne i perspektywiczne siostry Wierzbowskie, a plany związku po informacji o wprowadzeniu nowej konkurencji wśród kobiet do IO w Tokio (czwórki bez sterniczki) miały stać się realne.

Jak zbudować dwie czwórki z 5 zawodniczek?

 

Tworząc grupę, której niewątpliwie trzonem stały się medalistki z Rio zaprosiłem do współpracy trzy złote medalistki młodzieżowych mistrzostw świata: Katarzynę Zillmann, Martę Wieliczko i Olgę Michałkiewicz. Czwarta z nich Krystyna Lemańczyk (obecnie Dobrzelak) kilka tygodni przed objęciem przeze mnie stanowiska poinformowała mnie, że jest w ciąży i złożyła podanie o roczny urlop, po którym miała zamiar kontynuować treningi. Jako że od związku dostałem zielone światło, po rozmowie z Michałem Kozłowskim, powołałem do kadry pauzującą od kil-ku lat Joannę Dittmann, która po mistrzostwach Europy senio-rów w 2014 r., gdzie w konkurencji czwórki podwójnej zdobyła brązowy medal, trenowała w klubie i była jakby nie było, poza zainteresowaniem ówczesnego trenera kadry. Po szansie jaką dostała okazało się, że tego właśnie potrzebowała – zainteresowania ze strony reprezentacji. W krótkim czasie jej pozytywne i pełne ambicji podejście zamieniła w fantastyczne rezultaty.

Do grupy dołączyła również kończąca studia w USA Monika Sobieszek.Okazało się więc, że kadra liczyła 10 zawodniczek i miała duży potencjał.

 

Przygotowania

 

Nastał okres przygotowawczy, w którym jak zakładałem nie chciałem wprowadzać dużych zmian w porównaniu do lat poprzednich, jeśli chodzi o korzystanie zimą z nart biegowych, liczby zgrupowań na wodzie i w górach. Równocześnie wytyczyłem plan działania dla całej grupy, określiłem cele do zrealizowania i zaznaczyłem, że bardzo liczę na współpracę z uwagi, że obce są mi wielkości obciążeń. Znałem to tylko od strony teoretycznej, a jak wiadomo praktyka z teorią czasami ma mało wspólnego, bo zależy od grupy - płci, doświadczenia itd.

Po odbyciu dwóch zgrupowań nastał czas pierwszych testów na ergometrze wioślarskim w czasie mistrzostw Polski. Rezultaty uzyskiwane przez grupę nastrajały optymizmem tym bardziej, że wzięliśmy w nich udział z marszu, a wyniki zbliżone były do życiowych lub je przekraczały. Był to pierwszy test moich kompetencji i zaufania jakim obdarzyła nas trenerów grupa zawodniczek. Myślę po czasie, że wraz z Michałem dostaliśmy wtedy kolejny kredyt zaufania, bo dziew-czyny przyzwyczajone do zdobywania medali mistrzostw Europy i świata nie miały zamiaru schodzić z tego poziomu. To czyniło nasze decyzje bardzo prze-myślane i konkretne, a o pomyłkach nie mogło być mowy.

Sposób prowadzenia zajęć był inny od wcześniej znanego części grupy i być może towarzyszył zajęciom większy luz psychiczny, a tym samym liczenie każdego kilograma i kilometra pokonywanego przez każdą zawodniczkę dawał im poczucie indywidualizacji i możliwość bardziej celowego rozwoju.

Znałem oczywiście wcześniejsze indywidualne wyniki każdej z zawodniczek uzyskiwane w poszczególnych okresach i robiłem wszystko, by były one lepsze względem lat poprzednich. Nie skupiałem się wówczas na tym, by treningi były dużo cięższe od znanych zawodniczkom obciążeń, lecz szukałem innych rozwiązań i innych, nowych bodźców mogących pobudzić wcześniej nieznane im obszary. Wprowadzało to w trening trochę świeżości i w tym żmudnym, jak na naszą dyscyplinę treningu więcej kolorytu. Miałem świadomość że jakiekolwiek inne lub lepsze samopoczucie zawodniczki na podobnym treningu wykonywanym wcze-śniej pozwoli im jeszcze lepiej poznać i odkryć w sobie nowe obszary wcześniej niepobudzane.

Pamiętam zdziwienie na twarzach zawodniczek kiedy zapytałem na drugi dzień po którymś z cięższych treningów „jak się czują...?” Otrzymałem wtedy od-powiedź że są zdziwione tym, że mnie to interesuje... Przecież był trening do wykonania a jego skutki są nieodzowne. Nie znałem relacji i zachowań poprzedniego trenera w takich sytuacjach, ale ja zawsze byłem i jestem zainteresowany informacją zwrotną od zawodniczek, bo wtedy kolejny trening – przy odpowiedniej modyfikacji - może być bardziej celowy.

Innym aspektem nad którym się skupialiśmy w treningu to jeszcze większe uświadomienie zawodniczek, co do celowości stawianych przed nimi zadań. Zdawaliśmy sobie sprawę, że gdy zawodniczka będzie miała świadomość co dany trening ma spowodować w jej organizmie to będzie jeszcze lepiej angażować się mięśniowo i mentalnie w wykonanie zadania. Takie podejście pozwoliło nam zbudować grupę zawodniczek, które podczas treningów w siłowni, ćwicząc w parach nawzajem nagrywały się i przed kolejnymi seriami ćwiczeń korygowały postawy i powodowały, że trening był bardzo efektywny i skuteczny. Nieświadomie zawodniczki wyrabiały w sobie odpowiedzialność za partnerkę z osady, tym samym wzrastało zaufanie w osadzie co niewątpliwie jest najważ-niejsze stając na starcie wyścigu.

 

Starty

W okresie startów zdawałem sobie sprawę, że każda moja decyzja dotycząca składu i uzyskiwanych przez osady wyników będzie porównywana z pracą mojego poprzednika, a najwięcej emocji budzić będą nasze międzynarodowe potyczki. Będąc jednak pewnym pracy jaką wykonaliśmy w odpowiednim czasie liczyłem, że przełoży się ona na wymierne wyniki. Nie myliłem się. Sezon startowy zleciał bardzo szybko i przynosił z każdym startem wyższy poziom zaufania zawodniczek do nas, trenerów, co nastrajało optymizmem. Czwórka podwójna wygrała regaty Pucharu Świata, a czwórka bez sterniczki (budowana od podstaw) stawała na podium Pucharów Świata, ale jej poziom wydawał się być jednak mniej stabilny, czemu dziwić się nie mogliśmy. Swoje trzeba wypływać i to wiedzieliśmy wszyscy.

Przyszedł czas przygotowań do imprezy głównej i spekulacje ze strony dziennikarzy, czy nowa grupa kobiet po tak udanym sezonie startowym będzie potrafiła powalczyć o medale w Sarasocie. Jednak na kilka tygodni przed wylotem w czasie treningu Jednym z podstawowych wniosków z mojej dwuletniej pracy z pierwszą reprezentacją, to stwierdzenie, dopóki to, co nas pcha do przodu jest naszą pasją, to o wyniki można być spokojnym. Ważna jest też umiejętność zarażania tym samym grupy doświadczonych zawodniczek z wieloletnim stażem.kolarskiego jedną z członkiń czwórki bez sterniczki - Anię Wierzbowską potrącił bus, co spowodowało wykluczenie jej z wyjazdu, a na jej miejsce wsiadła Olga Michałkiewicz.

„...Dziewczyny ciężko przyjęły wypadek Ani, szczególnie jej siostra Maria. Początkowo połowę treningów odbywała z głową w chmurach, długo w niej to siedziało, ale powoli się odblokowuje. Sama zmiana w składzie nie wpłynęła na poziom osady, ale psychicznie był to dla nich problem. Potrzebowały czasu zanim się pozbierały...” – tak w tamtym czasie skomentowałem to wydarzenie w jednym z wywiadów w „Przeglądzie Sportowym”.

Summa summarum na mistrzostwach świata kobiety osiągnęły historyczne wyniki – zdobyły dwa srebrne medale. I w jednym i drugim przypadku do zło-tego zabrakło niecałej sekundy. Mieliśmy wtedy świadomość, że stworzyła się na nowo grupa kobiet, w której młodość uzupełniana przez doświadczenie w przyszłości będzie mogła przynieść jeszcze więcej splendoru naszej dyscyplinie. Skąd takie myśli? Bo wiedzieliśmy co było nie tak i co należy zmienić, a co najważniejsze wiedzieliśmy jak to zrobić. Wydawało się że wzajemne zaufanie i panująca w grupie atmosfera, spowodowała, że praca jaka wykonaliśmy przygotowując się do imprezy głównej przyniosła oczekiwane rezultaty, a zawodniczki rozjeżdżając się do domów i rozpoczynając etap roztrenowania powrócą z jeszcze większą motywacją do pracy.

Kolejny rok upłynął w atmosferze wytężonej pracy, jeszcze większej niż w poprzednim, ponieważ musieliśmy zniwelować wszystkie niedociągnięcia. Skupiliśmy się przede wszystkim na tak-tyce rozgrywania biegu w tym aspekcie, by zawodniczki uwierzyły, że mimo że są słabsze fizycznie od rywalek z innych reprezentacji, to mogą z nimi skutecznie walczyć i do tego regularnie wygrywać. Najważniejszym aspektem w tej kwestii było skuteczne „wyleczenie” z kompleksu Holenderek i Niemek, ciągnącego się od igrzysk w Rio.

Jak to zrobić? Otóż podczas wyścigu liczy się jeszcze to coś, co nazywane jest we wszystkich wodnych dyscyplinach czuciem wody, a wiara w siebie na każdym etapie wyścigu wioślarskiego w połączeniu z czuciem wody daje efekt w postaci wygranych. Oczywiście wszystko to nie ma szans powodzenia i realizacji, bez odpowiedniego przygotowania fizycznego, ale z uwagi na to, że mówimy tutaj o atmosferze, celowo to pomijam.

Skoro w MŚ w Sarasocie do medalu zabrakło niecałej sekundy to mogłoby się wydawać zawodniczkom, że zmiana czegokolwiek może spowodować odwrotny skutek i pogorszenie wyniku w kolejnych startach. Tym większym zaufaniem musieliśmy się obdarzyć, by wprowadzane zmiany dawały oczekiwane rezultaty. Jedna z zawodniczek tak komentuje owe zmiany – „niektóre rzeczy pojawiające się w treningu są nowe i dotychczas nam nieznane, a co więcej, wydają się sprzeczne z naszą wiedzą do-tycząca treningu zdobytą na przestrzeni lat. Jeśli jednak rezultaty dają efekt w postaci złotych medali to chyba nie ma co dyskutować...”. Jeszcze inna zawodniczka o panującej atmosferze: „z terenerem Urbanem atmosfera jest zdecydowanie luźniejsza, ale nie ma to nic wspólnego z jakością pracy, która jest na odpowiednim poziomie. Jest po prostu mniej nerwów, co zdecydowanie sprzyja często napiętej atmosferze w czasie treningu czy zawodów. Dobra atmosfera w grupie jest bardzo ważna, bo spędzamy ze sobą ok. 300 dni w roku. Nie musimy się kochać, ale musimy się szanować i dążyć do wspólnie wytyczonego celu...”

 

Kulminacja

 

Jednym z podstawowych wniosków z mojej dwuletniej pracy z pierwszą re-prezentacją, to stwierdzenie, że dopóki to, co nas pcha do przodu jest naszą pasją, to o wyniki można być spokojnym. Ważna jest też umiejętność zarażania tymi samymi ideami i wyzwaniami grupy doświadczonych zawodniczek z wieloletnim stażem, co nie wydaje się prostym zadaniem, ale czasem z mniejszym, czy większym rezultatem jest to osiągalne. „Dzień przed startem trener Jakub Urban intensywnie i konkretnie motywował dziewczyny. W swoim stylu: na luzie, ale jednocześnie energetycznie, na zasadzie jeśli nie teraz, to kiedy, jeśli nie tutaj, to gdzie? – Lubimy, kiedy zwraca się do nas w ten sposób. Nie mydli nam oczu. Czujemy wtedy, że przed zawoda-mi wykonałyśmy dobrą robotę. On doskonale wie, że potrafimy wygrać – potwierdzają nasze wioślarki”- tak po złotym medalu w ME w Glasgow mówiły zawodniczki.

Właściwe i konkretne wytyczenie zadania do zrealizowania wg mnie musi być zawsze poparte ciężką i celową pracą. Realizacja taktyki w takim przypadku jest dużo łatwiejsza, a na tym mieliśmy się w tym sezonie skupić. Kilka lat temu po wy-słuchaniu wykładu Jacka Walkiewicza dotyczącego „pełnej mocy możliwości” przestałem używać stwierdzenia „udało mi się..” w kontekście – „coś osiągnąć”. Zwracam też uwagę zawodniczkom, by tak nie mówiły. Mówiąc tak, nie przypisujemy sobie sprawstwa, a tym samym osiągnięty wynik to przypadek? Wychodzę z założenia, że jeśli coś się planuje i wszystkie za-łożenia planu zostaną spełnione (często są to założenia, które spełnić jest niezwykle trudno) to wynik przyjdzie prędzej, czy później i lepiej jest powiedzieć „robiliśmy wszystko by tytuł zdobyć i go zdobyliśmy”. Takie mówienie o swoich poczyna-niach dodaje pewności siebie, co nie jest bez znaczenia w sporcie na wysokim poziomie.

Sezon startowy 2018 r. upłynął pod znakiem testów osobowych i realizacji przyswojonej wiedzy z zakresu rozgrywania biegu. Teoria teorią, ale nadszedł czas sprawdzenia tego w praktyce. Uważam że w większości startów z mniejszym lub większym rezultatem zadanie zostało zrealizowane. Zdarzył się również start w PŚ w Linz, w którym cała grupa nie wypadła dobrze i tego startu nie biorę pod uwagę. Jednym z celów na drodze do MŚ były w niedalekim terminie od PŚ w Linz mistrzostwa Europy, pod których kątem trwały przygotowania. Nadrobić trzeba było wytrzymałość długo i średniookresową, tym samym o dynamice i świeżości nie było mowy. 6 miejsce w tym Pucharze Świata to był dla zawodniczek od kilkunastu miesięcy stających w zawodach tej rangi na podium cios, na który może i były przygotowane, ale zniosły to ciężko. Trochę pomogło moje tłumaczenie dotyczące celowości takiego za-biegu i obietnica, że w kolejnym – finałowym Pucharze Świata w Lucernie oraz mistrzostwach Europy będą mogły sprostać już w walce z najlepszymi. Tak się stało.

W Lucernie zawodniczki zakończyły regaty na drugim miejscu, za osadą niemiecką prowadzoną przez Marcina Witkowskiego. Panie regaty zakończyły z ulgą, że forma wróciła wg „obietnicy”, ale został lekki niedosyt i chęć rewanżu na Niemkach. Na rewanż musiały czekać dość długo, bo do półfinałowego biegu w mistrzostw świata, gdzie realizując bardzo dokładnie zakładaną taktykę biegu wygrały z nimi o ponad długość łodzi, co w wioślarstwie na tym poziomie jest znaczącą przewagą. Finał tej konkurencji przebiegł również wzorcowo i był to bieg jednej osady, która wykonała wielką pracą nad sobą, zmieniając swój sposób myślenia i koncentracji, co bezpośrednio przełożyło się na wygraną w pięknym stylu.6:08.96 – było to podsumowanie całego roku mojej pracy i dowód na to, że oprócz odpowiedniego przygotowania fizycznego, w odpowiednim momencie, ważna - o ile nie najważniejsza - jest atmosfera dająca rozwijać się jednej i drugiej stronie „teamu”.

Przed nami kolejne dwa ciężkie lata, dające odpowiedź czy w kluczowych momentach czterolecia olimpijskiego będziemy mogli powtórzyć momenty, w których na próbę będzie wystawione to porozumienie i czy da wymierne rezultaty w postaci satysfakcjonujących jedną i druga stronę wyników.

Jakub Urban

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie